Choroba szybko minęła. Comiesięczny ból także. I niby wszystko wróciło do
normy. Jest okey, ja nawet dobrze się czuję i niby wszystko jest w porządku,
nie mam doła, nawet się nie smucę ale... czuję się taka zagubiona. Między tym
co chcę, choć sama właśnie nie wiem czego chcę, a tym czego nie mam, a co chyba
chciałabym mieć, między domem, pracą a nawet działką, którą zazwyczaj sprawia
mi radość. Nie chcę mi się nic. Nie mam sił na nic. Po prostu mi się nie chce.
Mam skierowanie do psychologa, sama o nie poprosiłam moją rodzinną lekarkę.
Ale tak jak je wzięłam tak przeszła mi chęć żeby do niego pójść. Bo choć biorąc
je wiedziałam czego chcę to już teraz nie jestem tego pewna. Przecież mam
wszystko poukładane. Biorę Insmigen, te szczepionkę na odporność, zapisałam się
nawet na tomografię zatok, a potem będziemy się starać o dziecko. I pójdzie już
z górki. Pogodziłam się z tym, że musiałam to przełożyć, znowu. Nie czuję już
nawet żalu i smutku, który odczuwałam gdy podejmowałam decyzję. Ale jest
coś nie tak.
Bo przecież gdy podjęłam decyzję żeby iść do psychologa to wiedziałam, że nie
daję rady sobie sama, że smutek, depresja (no to lekka przesada, za dużo
powiedziane), przytłacza mnie, nie pozwala żyć normalnie. Odbiera chęci do
wszelakiego działania. Czułam, że muszę coś zrobić bo nie daję sobie sama rady.
Ale to minęło... chyba... Bo teraz nie czuję nic. Po prostu mi się nie
chcę.
Żadnych uczuć, smutku, żalu, radości... Po prostu nic.
I to jest raczej nienormalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz