niedziela, 13 stycznia 2019

Nowy rok, ta sama ja...

Wysłałam mojego małżonka na łyżwy, zawsze chodzimy razem, ale ja mam wyjątkowo bardzo zmęczone nogi, końcówka tygodnia dała mi popalić. Trochę pomarudził, ale beze mnie przynajmniej się wyszaleje, bo ja to jeżdżę ledwo ledwo,
a najlepiej jak on mnie trzyma za rękę, wtedy jakoś jeździć potrafię ;) I w sumie miałam siąść i poczytać sobie Harrego Pottera, odświeżam sobie wszystkie części, ale przypomniałam sobie o blogu. Jak zwykle, dawno mnie tu nie było.
A przypomniałam sobie bo... nawet trudno o tym napisać. Więc... wczoraj u nas był znajomy, pograliśmy w Scythe (planszówka) , napiliśmy się piwa, a jak poszedł, to ja napiłam się jeszcze jednego, a potem drugiego... Nie wiem, wypiłam 4 a może 5, tak standardowo. Problem w tym, że ja ostatnio dużo piję, i dobrze o tym wiem, ale jakoś przychodzi weekend, i otwieram piwo, ewentualnie wino, bynajmniej alkohol. Miałam ograniczyć, sama sobie to obiecałam, i jakoś dupa, nie potrafię, a to już ewidentny problem. Wczoraj, gdzieś koło 2-3 w nocy, tuż przed tym jak kończyłam ostatnie swoje piwo, i nim poszłam spać, oglądając "7m pod ziemią", gdzieś w trakcie powiedziałam mojemu mężowi, że piję tyle dlatego, że nie mamy dzieci. Problem w tym, że nie pamiętam żebym mu to powiedziała, co normalne, czasem gdzieś tam zanikają pewne słowa, które się wypowiedziało, szczególnie po alkoholu, ale tak ważnej rzeczy jednak zapomnieć nie powinnam. Co znaczy, że musiałam to już powiedzieć tuż przed tym, gdy już ewidentnie alkohol wymazał mi pamięć, chociaż cały wywiad "7m" pamiętam, i powiedziałam to, że tak powiem, pod wpływem chwili,
i faktycznego stanu ducha, do którego nie chcę się do końca sama przed sobą przyznać. I w sumie wolałabym skończyć na tym, ale sama wiem, że jednak powinnam to przeanalizować, a jakoś tak bardzo nie chcę...
M. mnie zapytał o te słowa, ale nie chciałam o tym gadać. Bo co mu mam powiedzieć? Że boli mnie to bardziej niż bym chciała, że tracę nadzieję, że chyba już jej po prostu nie mam? Mimo, że 2 stycznia byłam u ginekologa prywatnie i podjęliśmy konkretne kroki w tym kierunku, że to co powiedziała lekarka ma sens, i w sumie może wcale nie jest tak źle. I mimo, że dała mi nadzieję, to ona jakoś tak, bo ja wiem, nie za bardzo działa. Nawet na te badanie, na które mam się zapisać, jakoś je odwlekam. Nie spieszę się... źle ze mną. Źle.

Nowy rok, ta sama ja... ale czy to dobrze?