piątek, 12 lipca 2019

Jest dobrze jak jest.

Starania się o dziecko nie idą. Przetkali mnie, bolało jak cholera i nic. Przetkali - mam na myśli badanie HSG. Jakby kto pytał, to bolało jak skur... Myślałam, że to dobrze, że porozrywało ewentualne zrosty w jajowodzie, ale gdzie tam. A może pozrywało... krwi było sporo. Ale teraz, dwa miesiące później, jak widać nie pomogło. Byłam u mojej gin, kolejne badania hormonów, tabletki wspomagające kobiety starające się o ciąże (Ovarin), i do przodu. Staram się za dużo nie myśleć, myślenie boli. Zrobiłam za to tatuaż, ostatni w moich planach. Były zaplanowane trzy i wszystkie są. Co prawda mój M. nie miałby nic przeciwko jakbym wydziarała sobie np. udo. Moje dziary cieszą go chyba bardziej niż mnie. No cóż, tę nową na plecach będzie oglądał głownie on :P
Po za tym, do przodu, jakoś. Pracy na razie nie zmieniam, nie ma to sensu. Jest dobrze jak jest. Trzeba tylko wziąć się w garść.

poniedziałek, 3 czerwca 2019

Poszukiwanie siebie.

Nie umiem znaleźć swojego miejsca.
Jakby ktoś mnie zapytał, czy jestem szczęśliwa, to odpowiedziałabym, że tak. Ale równocześnie, nie jestem. Nie umiem siebie odnaleźć. Ciągle siebie szukam, jeśli ktoś jest w stanie to zrozumieć. Dziś, jak to zwykle u mnie bywa, gdy nie poszłam do pracy, jest dzień na przemyślenia. I szukam, gdzie jest ta dziewczyna z pasjami? Pewnych rzeczy, wiem, że nie byłabym dzisiaj w stanie robić, np. grafiki komputerowej. Za dużo do tyłu, nie kręci mnie to już tak. Florystyka, fotografia, pisanie...? I pustka. Chciałabym pisać, głowa pełna tekstów, opowiadań, historii, ale gdybym miała usiąść i to spisać...? Pustka. Czuje się życiową łamagą. Ostatnio kręcą mnie paznokcie, ku mojemu największemu zdziwieniu, bo kilka lat temu jak chodziłam na Wizaż i stylizację paznokci, to właśnie tych paznokci nie znosiłam, ale to były żele, których w sumie dalej nie lubię. Ale dlaczego? Bo to długo trwa. Niby jestem osobą cierpliwą, ale robienie paznokci przez 4 godziny, no ok, sobie jeszcze mogę, ale komuś? Sobie robię oczywiście hybrydy. Cienkie, w miarę krótkie, ale bez przesady, żadnych szpon. Kręci mnie zdobnictwo, czyli gdzieś właśnie te moje zamiłowanie do rysowania, do grafiki, tylko, że w innym wydaniu. Ale robić to komuś? Kurcze, ostatnio robiłam mojej mamie 5 bitych godzin, ręce ze stresu mi się trzęsły, paznokcie mamy w opłakanym stanie, jak tu je doprowadzić do ładu? Jakoś doprowadziłam, biorę się za malowanie, zdobienie... zdobiłam, coś co już sobie robiłam, a u mamy, wbrew prawom "fizyki" no nie chciało wyjść. Katastrofa. Siostra uparła się, żebym jej robiła paznokcie, bo ja potrenuje, ona zaoszczędzi, do tego ja robię taki ładny kształt... I co? Miało pójść szybko, a tam zamiast zwykłej bazy, jakieś gówno, za przeproszeniem, nieodmaczalne w acetonie. Gdybym może posługiwała się frezarką, to bym to ściągnęła szybko, a tak piłowałam pilniczkiem. I to, i tak nie spiłowałam całej bazy, bo nie chciałam jej uszkodzić paznokci i bawić się z tym jeszcze dłużej. Gdy przyszło do malowania było już na tyle późno, że zamiast ładnego, trudnego zdobienia, było ładne ale proste i szybkie. 4 godziny to robiłam, a miało pójść szybko. No i potem ból kręgosłupa przez 3 dni. Myślałam o zrobieniu kursu z Semilaca, frezarka plus jakieś zdobnictwo, ale czy warto inwestować w to pieniądze? We mnie? Dla siebie samej, ja tego nie potrzebuje, jeżeli miałabym robić komuś na większą skale tak. Ale czy będę...?
Pod wpływem chwili zaczęłam szukać w internecie artykułów pod hasłem "praca w domu". No niby dla mnie, jakiś copywriter, no bo, grafika odpada. Ale przecież ja nie mam wprawy w pisaniu. Całe życie chce pisać, ale tego nie robię. Jeszcze jako nastolatka coś tam próbowałam, ale wena kapryśna. A tu nie o to chodzi, chodzi o ćwiczenie, a nie stworzenie od razu materiału na bestseller. Niby wiem to teraz, ale tyle lat zmarnowanych.
Wczoraj trafiłam na reklamę, na fb, książki kobiety, która jak ja, zawsze miała wybujałą wyobraźnie, i po studiach postanowiła spełnić swoje marzenie, napisała książkę (Ewa Olchowa - "Wychodząc z ukrycia"). Udostępniła 3 pierwsze rozdziały, za darmo, żeby najpierw poznać powieść, nim zdecyduje się o jej zakupie. Fabuła ciekawa, widać, że inspirowana Stephenie Meyer, ale czytając pomyślałam, że to tekst kogoś znacznie młodszego. Potem doczytałam, że to jej pierwsza książka, no tak, musi wyrobić sobie styl pisania. A co, gdybym ja coś napisała, ba wydała? Myślę, że tak samo czuć by było "świeżaka".
Przede mną 30 urodziny. Gdzie jestem? Czy tego dla siebie chciałam? Jedyne co mi się udało, a nawet nie mi, to mój mąż.

Moje teraźniejsze paznokcie.

poniedziałek, 6 maja 2019

Ale idę do przodu.

Va'esse deireádh aep eigean, va'esse eigh faidh'ar.
Coś się kończy, coś się zaczyna.
Czekam, mam nadzieję, zaklęcie, bo nic nie trwa wiecznie, a po deszczu wstaje słońce. Coś zawsze się kończy, czy tego chcemy, czy nie, a gdy na to czekamy, czasem czas płynie wolniej, dłuży się.

A czas płynie

A czas płynie niczym bursztynowy płyn.
Czy coś się zmieniło? Nie bardzo.
Walczę, staram się, ale czy to coś daje? Dziś 5 piw. Pierwsze do gry This War Is Mine o 22. Potem kolejne. Potem film, bo mam jeszcze pół piwa, potem kolejne, bo film jeszcze trwa, a potem kolejny film i kolejny... I mamy 8 rano a na biurko kolejne, ale nie otworzone. O 10-12 spodziewam się kuriera, więc warto iść spać, na szczęście dziś nocka. Mam problem, a równocześnie myślę, że jeszcze go nie mam. Słabo... jak z tego mają być dzieci?

niedziela, 13 stycznia 2019

Nowy rok, ta sama ja...

Wysłałam mojego małżonka na łyżwy, zawsze chodzimy razem, ale ja mam wyjątkowo bardzo zmęczone nogi, końcówka tygodnia dała mi popalić. Trochę pomarudził, ale beze mnie przynajmniej się wyszaleje, bo ja to jeżdżę ledwo ledwo,
a najlepiej jak on mnie trzyma za rękę, wtedy jakoś jeździć potrafię ;) I w sumie miałam siąść i poczytać sobie Harrego Pottera, odświeżam sobie wszystkie części, ale przypomniałam sobie o blogu. Jak zwykle, dawno mnie tu nie było.
A przypomniałam sobie bo... nawet trudno o tym napisać. Więc... wczoraj u nas był znajomy, pograliśmy w Scythe (planszówka) , napiliśmy się piwa, a jak poszedł, to ja napiłam się jeszcze jednego, a potem drugiego... Nie wiem, wypiłam 4 a może 5, tak standardowo. Problem w tym, że ja ostatnio dużo piję, i dobrze o tym wiem, ale jakoś przychodzi weekend, i otwieram piwo, ewentualnie wino, bynajmniej alkohol. Miałam ograniczyć, sama sobie to obiecałam, i jakoś dupa, nie potrafię, a to już ewidentny problem. Wczoraj, gdzieś koło 2-3 w nocy, tuż przed tym jak kończyłam ostatnie swoje piwo, i nim poszłam spać, oglądając "7m pod ziemią", gdzieś w trakcie powiedziałam mojemu mężowi, że piję tyle dlatego, że nie mamy dzieci. Problem w tym, że nie pamiętam żebym mu to powiedziała, co normalne, czasem gdzieś tam zanikają pewne słowa, które się wypowiedziało, szczególnie po alkoholu, ale tak ważnej rzeczy jednak zapomnieć nie powinnam. Co znaczy, że musiałam to już powiedzieć tuż przed tym, gdy już ewidentnie alkohol wymazał mi pamięć, chociaż cały wywiad "7m" pamiętam, i powiedziałam to, że tak powiem, pod wpływem chwili,
i faktycznego stanu ducha, do którego nie chcę się do końca sama przed sobą przyznać. I w sumie wolałabym skończyć na tym, ale sama wiem, że jednak powinnam to przeanalizować, a jakoś tak bardzo nie chcę...
M. mnie zapytał o te słowa, ale nie chciałam o tym gadać. Bo co mu mam powiedzieć? Że boli mnie to bardziej niż bym chciała, że tracę nadzieję, że chyba już jej po prostu nie mam? Mimo, że 2 stycznia byłam u ginekologa prywatnie i podjęliśmy konkretne kroki w tym kierunku, że to co powiedziała lekarka ma sens, i w sumie może wcale nie jest tak źle. I mimo, że dała mi nadzieję, to ona jakoś tak, bo ja wiem, nie za bardzo działa. Nawet na te badanie, na które mam się zapisać, jakoś je odwlekam. Nie spieszę się... źle ze mną. Źle.

Nowy rok, ta sama ja... ale czy to dobrze?