czwartek, 2 sierpnia 2018

Nowy dzień


Dziś jest już mi lepiej.
Nie ma to jak popłakać sobie do poduszki, poprzytulać trochę psa, i poczytać dobrą książkę żeby oderwać myśli od smutku. Potem wrócił już małżonek mój jedyny, i choć wad ma wiele, ba, ja też ideałem nie jestem, to przy nim jest od razu lepiej :) Poprzytulał, pooglądał ze mną Władcę Pierścieni, spędził po prostu czas. I za to go kocham.
Nie to, że problemy i smutki zniknęły, po prostu czuje się lepiej. Choć motywacji żeby coś zrobić ze sobą, a choćby w mieszkaniu, np. odkurzyć, jakoś nie ma. To przynajmniej nie czuję się dziś już taka bezsilna. Chociaż musiałam przełożyć wizytę u ginekologa i okazało się, że termin wypadł mi dopiero w październiku (kurwa!), to jeszcze się tym nie dobijam. Grunt to wziąć się w garść!

środa, 1 sierpnia 2018

Bo coś się kończy, coś się zaczyna...

Chciałam wytatuować sobie taki napis -"Va'esse deireádh aep eigean, va'esse eigh faidh'ar", co tłumaczy się "Coś się kończy, coś się zaczyna". Tekst z Wiedźmina Sapkowskiego. I bardzo lubię ten tekst, ale w sumie czy powinnam sobie go tatuować? Bo u mnie, mam wrażenie, że od dłuższego czasu nic się nie kończy, i nic nowego się nie zaczyna. Stagnacja.
Niby coś tam do przodu małymi kroczkami idzie, ale jakoś tak małe są to kroczki, tak małe te okruszki, że trzeba ich szukać pod lupą.
Czuje się dzisiaj bezsilna, chyba bardziej niż ostatnimi czasy, nie zdołowana, tylko bezsilna. Nic nie idzie tak jakbym tego chciała. Nawet sprawa tak łatwa jak tatuaż zdaje się być trudna do wykonania. "Mój" tatuator, gdy w końcu zdecydowałam się co chce i gdzie chcę, wziął urlop w trakcie gdy ja mam urlop. Więc nici, że zrobię i wygoi mi się to w trakcie wolnego. Inne studio tatuażu, które obserwuje już od jakiegoś czasu, i bardzo podoba mi się ich styl, nie zajmuje się w sumie napisami. Zatrudnili co prawda niedawno chłopaka, który siedzi w kaligrafii i uczą go w tej chwili sztuki dziarania. Chłopakowi chyba za bardzo jednak nie zależało, bo musiałam się upominać o projekt, który mi obiecał, a i tak go nie otrzymałam. W końcu napisałam do szefowej żeby go ogarnęli, bo robi im niezłą antyreklamę. Więc z tatuażu nici, przynajmniej do powrotu mojego tatuatora. Pisze mojego bo 8 lat temu wytatuował mi mój jedyny tatuaż - motylka. No i właśnie, gdy już się bardzo cieszyłam, że będę mieć ten tatuaż, że gdy w końcu z miliona różnych pomysłów wybrałam co chcę, to okazało się , że jednak nie. Nie będę tego mieć, może za miesiąc, a może wcale. Bo trzeba oszczędzać, na co? No właśnie...
Kolejna sprawa, bardzo świeża, kupno mieszkania. Jakimś cudem, Mateusz przyswoił myśl o tym, że fajnie byłoby się wyprowadzić, bo to mieszkanie to tylko problemy, a sama "wynajemczyni" postanowiła się wycofać z różnych obietnic, które składała, gdy to mieszkanie wzięliśmy. Przyswoił myśl o kredycie. Na początku chcieliśmy TBSa, bo to tylko 30% wartości mieszkania się płaci, ale szybko zrezygnowaliśmy z tego, gdy zobaczyliśmy jak duży byłby kredyt (bo to musi być gotówkowy). No i sam czynsz w TBSie też nie rozpieszcza. Więc przeszliśmy do planu B, czyli kupno mieszkania, bo to już kredyt hipoteczny, na 30 lat, z znacznie mniejszą ratą, i czynsze na rynku wtórnym nie są tak wygórowane. I tu się okazało, że na mieszkanie 170 tys. zł. muszę mieć 17 tys. zł. wkładu własnego, i około 5 tys. na formalności, notariusza, podatek, wycenę itd. I o ile na formalności nas stać, to na wkład własny nie. A najlepsze, że jeszcze 3 lata temu nie trzeba było mieć wkładu własnego. Teraz to już 20%, choć niektóre banki jeszcze maja ofertę 10%. I tu zaczynają się problemy, nawet nie będę się rozpisywać. Grunt, że nie mamy tej kasy. Odłożyć byśmy mogli, może w rok by się nam udało, przy dzisiejszych wpływach. Ale co jeżeli za rok już to będzie 20%? Bo co roku wzrasta ten wkład własny, zaczynali od 5%. Jeszcze banki oferują 10%, ale to się zmieni, i co, będziemy tak gonić ten wkład własny? Bezsilność... Jestem, za bogata żeby cokolwiek otrzymać od Państwa, i za biedna żeby wziąć kredyt na mieszkanie.
I oczywiście ostatnia sprawa, która już tak długo się ciągnie. Dziecko, dzieci...
Chcę, ale chyba przestaje już mi zależeć. Robię badania hormonalne, ale to wszystko tak się wlecze, bo albo mi zmiany nie pasują, albo... ach, nie ważne.
Nic się nie kończy, wlecze się niemiłosiernie. Jedyne co się kończy to czas, ten, patrząc z boku, zapierdala.