czwartek, 14 września 2017

I już wrzesień.

Czas leci nieubłaganie. Dopiero co miałam depresję, że muszę czekać do maja, aż skończę brać tabletki, żeby móc się starać o dziecko, a tu już wrzesień. Szczepionka pod język pomogła o tyle, że w wakacje nie bolało mnie gardło. Dziś znowu boli, czyli działanie szczepionki się skończyło. Brać ją znowu, nie brać? Staranie się o dziecko jakoś nie wychodzi, tzn. starać się staramy, ale nic z tego nie wyszło. Za to miesiączki mam tak bolesne i obfite, że najlepiej byłoby wziąć hormony. Przynajmniej tak zasugerował ginekolog... no ale jak się staramy to się jeszcze postarajmy. A jak do października nic nie wyjdzie to... cóż, hormony, szczepionka pod język, badania... Przynajmniej nie będę chorować wiosną, i może tabletki antykoncepcyjne pomogą mi na moje co miesięczne dolegliwości. A muszę coś zrobić! We wtorek wybrałam ostatnią nż, ból był tak duży, że łyknęłam większa dawkę, niż zazwyczaj, tabletek. Tabletek, których i tak biorę więcej niż powinnam, skończyło się to tak, że wieczorem dostałam rozwolnienia, a następnego dnia w pracy, powtórkę.
"Sypie się", jak to mówi mój mąż.
W dodatku tydzień temu też nie byłam w pracy bo dostałam paskudnego zapalenia pęcherza.
Sypie się. Jak nie zatoki, to miesiączka, jak nie to, to zapalenie pęcherza... ból gardła, katar, kaszel... Uczucie, że ciągle jestem chora. Ale o dziwo nie mam doła, przynajmniej nie takiego jaki był wiosną. Chyba to wszystko trochę po mnie spływa, przyjmuje to z większą... apatią? Nie wiem. Pogodziłam się chyba z tym, że wiecznie mi coś jest. Tylko jak tu pracować. Co rusz jakiś urlop na żądanie, wybrane nadgodziny na szybko, na telefon, L4. Chciałabym żeby moim jedynym problemem w pracy było lenistwo. Wolałabym po prostu móc codziennie pójść do pracy, może troszkę z ociąganiem się, ale gdy już tam jestem to jestem, i jest mi dobrze. Wiem jak to wygląda z boku. Co miesiąc jakieś wolne na żądanie, jakby mi się nie chciało przepracować normalnie całego miesiąca bez wolnego. Ech...
Do tego wszystkiego stoimy z moim M. przed ważną decyzją. Może zmienić pracę na lepszą, lepiej płatną, z wieloma profitami, premiami itd. Miał szukać pracy od następnego roku. Od stycznia sobie mówi byle do grudnia, bo w grudniu mija mu 5 lat i wtedy dostałby ekstra premię, jedyną jaką jego zakład daje - raz na 5 lat. Ale w zakładzie gdzie pracuje szwagier, brat szwagra i dobry znajomy, zwolniło się miejsce, i wszyscy trzej namawiają mojego męża żeby się u nich zatrudnił. Każdy robi na innym stanowisku czy zmianie. I od dawna go namawiali żeby się u nich zatrudnił. M. zawsze wysłuchiwał, kiwał głową, może nawet myślał o tym serio, ale nie kwapił się do zwolnienia. Czekał jak rozwiąże się sytuacja w jego firmie. Ale jakoś tak marnie tam idzie. Współpraca z jego Panią kierownik to katastrofa, a przełożeni to akceptują.
Więc w weekend czeka nas poważna rozmowa i poważne decyzje. Bo tam gdzie robi już ma pracę na stałe. A kto jak kto, ale ja wiem, jak bardzo to jest ważne. Zbyt wiele straciłam prac, zbyt wiele firm przeszłam, żeby nie umieć docenić stałej pracy. Tyle, że najlepsza praca to też praca spokojna, tzn. taka gdzie inni pracownicy nie zatruwają Ci życia. A z tym M. akurat ma problem. I czasem lepiej zmienić pracę i zarabiać mniej niż zatruwać się psychicznie. A w tym wypadku mój M. mógłby zarabiać więcej i to dużo więcej, plus, podobno, mieć naprawdę spokojną, dobrą pracę. Przynajmniej tak twierdzi ten, który jest najbardziej obiektywny z trójki "namawiaczy".
Czeka nas poważna rozmowa, pozwane decyzje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz